Powered By Blogger

sobota, 15 listopada 2014

Zona Czarnobylska - czyli świat po wybuchu



Nie wiem jak na Was, ale na nas, wszelkiego rodzaju ruiny, pustostany, opuszczone miejsca i ślady cywilizacji robią duże wrażenie i przyciągają jak magnes. Jest w nich coś tajemniczego i  przerażającego , przyciągającego i odpychającego zarazem.


Opuszczona szkoła na terenie Zony
 Jedno co pewne – zawsze można liczyć na dreszczyk emocji.
Nie inaczej było tym razem.  Korzystając z długiego, majowego weekendu 2013 roku postanowiliśmy kolejny raz pojechać na Wschód i spełnić jedno z naszych największych  marzeń – zobaczyć elektrownię w Czarnobylu i to co pozostało po mieście Prypeć. 

Iwanków, Kijów, Czarnobyl
Na wstępie zaznaczyć warto, że do Reaktora można dostać się dwiema drogami: legalną i półlegalną. Legalna to wycieczka zorganizowana. Oferuje ją kilka biur w Polsce i w Kijowie. Koszt to ok. 150 dolarów amerykańskich (przepustka, plus transport z Kijowa do ruin elektrowni). Oczekiwanie na wyrobienie przepustki ze zdjęciem to czas około tygodnia. My zdecydowaliśmy się na wybór drogi półlegalnej…

Droga do Kijowa. Bez zarzutów.
Plan wydawał się prosty: jedziemy jak najbliżej Czarnobyla, a potem na pewno jest jakiś sposób by podjechać pod reaktor. Mieliśmy świadomość, iż samo epicentrum wybuchu znajduje się w tzw. Zonie, która jest zamkniętym kołem, strefą o promieniu ok.50 km. Ukraina to jednak kraj cudów, wszelkiego rodzaju, toteż nastawienie było pozytywne.
Na Granicy poszło szybko i nieporównywalnie łatwiej, niż za pierwszym razem w 2008 roku. Wszystko dzięki przepisom związanym z Euro 2012, które umożliwiały większą swobodę podróżowania. 
DAJe w akcji
Droga do Kijowa przebiegała płynniej niż przewidywaliśmy. Nawierzchnia płaska jak stół umożliwiała  ciągłą podróż powyżej 100 km/h. Raz złapani zostaliśmy przez DAI (Dorożnyja Awtomobilna Inscpekcyija) bo podobno trzeba mieć włączone światła w samochodzie o tej porze roku. Dopiero od 1 maja można jeździć bez. Cholera… brakło dwóch dni. Cóż… mandat ok. 300 Hrywien  i jedziemy dalej.

Polowanie, zakończone sukcesem... Ich sukcesem.
Miastem najbliżej położonym od Czarnobyla okazało się Iwankowo. Do akcji przystąpiliśmy niemal z marszu i od razu zaczęliśmy pytać miejscowych, czy może przypadkiem nie wiedzą jak dostać się do Czarnobyla. W tym miejscu przedstawiamy bohatera nr 1 – Saszę. Łysy, około 25 – 30 lat, nie budził zaufania. To jednak właśnie on swoim Moskwiczem wwiózł nas na teren Zony.

W centrum Iwankowa
Mogliśmy zobaczyć opustoszałe osiedla, szkoły, przedszkola czy teatry. Ponad godzinę jeździliśmy po Zonie i jej opustoszałych drogach. Przekupienie dwóch pierwszych strażników okazało się drobnostką.  Do samego Reaktora i Prypeci nie udało się jednak dojechać.

Opuszczone osiedla...
  Trzeci strażnik i trzecia blokada, okazali się nieprzekupni. Musieliśmy wracać do Iwankowa, gdzie został nasz samochód i rzeczy. W drodze powrotnej zdążyliśmy się umówić z Saszą, że jutro z samego rana pojedziemy w samo centrum zdarzeń z kwietniowego wieczoru 1986, roku którego nigdy nie zapomnimy, roku naszych urodzin.

W Zonie
Sasza oferował także podpłynięcie pod sam reaktor rzeką Prypeć, zwiedzanie jej z łódki, a w międzyczasie łowienie ryb. To jednak okazało się dla nas za drogie. Liczył sobie za to jedyne tysiąc dolarów. Heh, drobnostka. Na nocny obóz pojechaliśmy ok. 10km, na południe od Iwankowa. Był grill, ukraińska wódka i wspomnienia udanego dnia.

Sasza w akcji
Nazajutrz z samego rana udaliśmy się na rynek w Iwankowie by spotkać tam Saszę. Nasz nowy kolega pojawił się po 40 minutach od umówionej godziny, kiedy to już prawie straciliśmy nadzieję. Pojechaliśmy na kawę. Sasza długo i dużo rozmawiał przez telefon. Przez około 2 godziny jeździliśmy między wioskami dookoła Zony.  Sasza twierdził, że ma już dla nas gotowe rowery i „przewodnika”, który zna te tereny. W tym miejscu pojawia się bohater nr 2 – Jura.

Negocjacje ze strażnikami
Kiedy go poznaliśmy, już był pijany. Około 35 letni, choć poziom zniszczenia robił z niego 50 latka. Stawka: 50$ od głowy. W zamian za to jedziemy pod sam reaktor, a on będzie nam przewodził. Zrobiliśmy zakupy: prowiant, latarki oraz… bimber – paliwo i niezbędnik Jury. W międzyczasie pojawiły się komplikacje. Nie ma rowerów. Ale to nic, możemy iść na nogach. To jakieś 50 km w dzikich terenach puszczy. My byliśmy na to gotowi! 
Czarnobylska puszcza
Sasza zawiózł naszą trójkę w okolice mostu nad rzeką Uż, która jest dopływem Prypeci. Stąd mieliśmy zacząć marsz, a Sasza miał nas odebrać za trzy dni. Warto dodać, że owy most, znajduje się ok. 60 km od Iwankowa, a ok. 15 km do jakiejkolwiek innej, żywej cywilizacji.


Zaczęliśmy marsz. Na szczęście nie trwał zbyt długo. Po pierwsze z każdym kilometrem Jura był coraz bardziej niechętny by iść na przód, po drugie, nasze umysły odzyskały rozum. Pojawiło się pytanie: co my w zasadzie robimy tutaj, pośrodku niczego, z obcym człowiekiem. I czy naprawdę jesteśmy gotowi na to by iść dwa dni, przez las, do miasta Prypeć. 
Autostop nr 1. Motocykl IŻ

Zmiana planów. Wracamy. Sasza był już daleko poza zasięgiem. Jak się okazało Jura nie ma do niego numeru telefonu… Ciekawe jak niby miał nas odebrać? Pijany  wlókł się za nami. Z każdym kilometrem zostawał dalej z tyłu. On wściekły na nas, my na niego. Droga dłużyła się niemiłosiernie. Długa proste i zakręt. Za nim kolejna długa prosta i tak kilka razy… Dookoła las, cisza, spokój i skwar. Ale głowy mieliśmy uniesione wysoko, starając się dostrzec pozytyw w tej całej, nieco paradoksalnej sytuacji.


 Po dwóch godzinach marszu z lasu, tuż przed nami,  wyjeżdża motocykl. Nie zastanawiając się ani sekundy zatrzymujemy go. Jak się okazało, był to nasz pierwszy „stop” w drodze powrotnej do Iwankowa. Dobry człowiek podrzucił nas do najbliższej cywilizacji, skąd łatwiej było o dalszy transport. Kolejnych „okazji” było jeszcze 4,  ale pod wieczór byliśmy na miejscu, głodni zemsty na Saszy i Jurze.

Most na rzece Usz

Koniec końców nasi przewodnicy dostali kasę, a my nie widzieliśmy reaktora. W małym miasteczku, odnalezienie miejsca zamieszkania Saszy było kwestią kilku minut. Zdjęcia jego samochodu, robione dla zabawy i w celach pamiątkowych posłużyły do wytropienia adresu. Zainteresowany problemu jednak nie widział. Ukraina jak już wspominaliśmy to kraj cudów – poszliśmy we trójkę na policję, gdzie opowiedzieliśmy z rozbrajającą szczerością o całym zajściu.

Zestaw Ukraiński

Ku naszemu zdziwieniu, policjanci stanęli po naszej stronie i udało nam się odzyskać połowę pieniędzy. Znowu byliśmy w grze! Faktem przemawiającym za nami była postać niejakiego Jury: wielokrotnego recydywisty i lokalnego bandyty, znanego tamtejszej policji. Nagle wszystko zaczęło nabierać sensu. Teraz już wiemy, skąd te tatuaże na jego dłoniach… Policjanci również byli szczerzy z nami, mówiąc, że nie mamy dobrze w głowie, i że Jura nie zawahałby się nas „ubić”…
Moskwicz Saszy
I Piotrek w jego wnętrzu.

Był to długi i męczący wieczór. Wiedzieliśmy, że postawiliśmy na złego konia. Szczęścia będziemy jeszcze szukać w Kijowie, może uda się znaleźć jakieś tańsze biuro podróży. No bo jednak, chociaż byliśmy w Zonie, prawie w samym Czarnobylu, to cała historia przypomina nieco opowieść o Panu Maluśkiewiczu z wiersza Tuwima: Teraz, gdy kto go zapyta,/ Czy widział już wieloryba,/ Nosa do góry zadziera/  I odpowiada: - No, chyba…

Opuszczony blok mieszkalny
 Obiecujemy jednak, iż nie spoczniemy w naszych staraniach. Mamy już dobre miejsce wypadowe. Zwiedzenie Czaronobyla i ruin elektrowni jest możliwe bez przepustki i bez płacenia 150$. Namiot, rower oraz GPS – oto narzędzia, z którymi powrócimy tam niebawem.

1 komentarz: