Powered By Blogger

niedziela, 26 października 2014

Autostop, czyli weekend za 8 zł



Brak perspektyw na weekend? Brak kasy? Sobota i niedziela, z którymi nie wiadomo co począć? Rozwiązaliśmy to tak:  kilka alternatyw – pociąg, samochód, autostop? Wybór kolejny raz pada na Ukrainę. W zasadzie przejście graniczne. Nie chcieliśmy jechać w głąb kraju, nie było na to czasu i pieniędzy, ale krótka podróż, dla samej pieczątki w paszporcie i przygody, czemu nie? W sobotni poranek czekaliśmy już spakowani na drodze krajowej nr 1 naprzeciw częstochowskiego Tesco.

W oczekiwaniu na szczęście. Okolice Dąbrowy Górniczej.

Całe zadanie okazało się dość proste. Podróż do granicy, różnymi środkami transportu zajęła nam niecałe 8 godzin. 

Opel Astra – zabiera nas po 30 minutach. Oferta: zawiezie nas do Dąbrowy Górniczej. Pasuje! Kierowca, na oko lekko starszy od nas, sam kiedyś jeździł stopem, także temat do rozmów zrodził się sam. Mimo przeciętnych prędkości w godzinę byliśmy na miejscu, ustawieni tak, że złapanie następnej okazji było kwestią czasu. Staliśmy za skrzyżowaniem z sygnalizacją, w miejscu, gdzie samochody mogły swobodnie się zatrzymać, a my byliśmy widoczni dla potencjalnych dobroczyńców.

u celu... granica.

Ford Mondeo – na którego czekaliśmy jednak zdecydowanie dłużej, niż zakładaliśmy. Czas uciekał, słońce świeciło mocno. Próbowaliśmy szczęścia na zmianę. Po ok. 40 minutach zatrzymał się chłopak, możliwe, że  w naszym wieku, który w 2 godziny zainstalował nas w Krakowie. Zestaw głośnomówiący, słuchawka w uchu, cały czas na telefonie. Nie było szans na rozmowę. Jednak duża moc silnika i dynamiczna jazda umilały podróż. W stolicy Małopolski musieliśmy jednak przemieścić się autobusem, by dostać się do wylotówki na Rzeszów. Szczęśliwe miejsce. Nie zdążyliśmy zdjąć plecaków, gdy już czekał na nas następny transport.

Merceds , kombi,  nasz najdłuższy tego dnia przejazd. Kierowca, to celnik z okolic Przemyśla, stały bywalec na drodze Kraków – Przemyśl. Najciekawsza postać dzisiejszego dnia – skarbnica wiedzy wszelakiej. Sprzęt antyradarowy, praca na granicy, Ukraina , a jak na dziewczyny to tylko do Lwowa – to tylko niektóre z jego opowieści. Prędkości przelotowe zachwycające, aż żal było wychodzić, mimo że razem przejechaliśmy ok. 250km. Na zegarze wybiła już 18 i zaczynało się ściemniać, musieliśmy złapać jeszcze jednego stopa. Kolejny raz nie trwało to zbyt długo.

Cel wizyty? Wizyta w sklepie!
Lublin – rozpadający się, ale jechał. I co ważniejsze, jechał do samej granicy. Darowanemu koniowi… Kierowca, starszy gość ze Śląska jechał odebrać żonę, która z jakiś przyczyn się tam znalazła. Podczas naszej krótkiej drogi, Lublin zdążył się zepsuć. Na szczęście starszy pan znał tę usterkę doskonale i po 10 minutach znów byliśmy w ruchu. Granicę przekroczyliśmy ok. 19.

Na granicy –  wypełnienie formularza. Po co? Gdzie? Na jak długo? Pieczątka w paszport, tak! Cel wykonany. Kilka zdjęć po drugiej stronie, wizyta w magazynie, czyli Ukraińskim sklepie. Standardowe zakupy, kilka butelek wódki i kilka paczek papierosów. Jak się sprzeda, to na tej podróży jeszcze będziemy na plus! W ciągu 20 – 30 minut byliśmy z powrotem w Polsce. Jakież było zdziwienie celników, którzy nie omieszkali zrobić nam drobiazgowej kontroli. Od granicy zaczęliśmy maszerować w stronę przemyśla, mając ciągle nadzieję, że mimo zmroku, uda się złapać ostatnią tego dnia okazję, która choć trochę oddali nas od granicy. 

nasza ukochana Ukraina...!

strategiczne miejsce na Ukrainie (tutejszy kantor).


Opel kadet – czterech chłopaków w środku, tuba rozbrzmiewająca muzyką i kierowca, który chyba tydzień temu odebrał prawo jazdy. Oby je miał! Licznik typu Digital wskazywał po chwili 170 km/h. Przekłamywał? W tle „Manifest” Pono. Słyyyszyyysz?? Modliłem się, gdy zbliżaliśmy się do przejazdu kolejowego. Modliłem się, by nie jechał pociąg, później modliłem się byśmy nie wypadli z drogi, kiedy Kadet, niemal wzniósł się w powietrze wyskakując z przejazdu. Tym razem się udało. Mając miękkie nogi, poszliśmy w pobliskie łąki by rozbić namiot.

widok na panoramę Przemyśla...


jest i nasze obozowisko...

BMW , seria 3, ognista czerwień, miła pani za kierownicą i jej mniej miły pasażer. Spod Przemyśla dostaliśmy się niemal pod Tarnów, przesiąknięci dymem papierosowym, który potęgował ból głowy, spowodowany kacem. Odczuliśmy dużą ulgę będąc znowu na powietrzu. 

Golf II . Niedzielny poranek ma to do siebie, że ruch jest wzmożony, ale samochody są wypełnione rodzinami. Jednak kierowca starego VW Golfa jechał sam i zabrał nas do samych Mysłowic. Stanowiło to niemalże 70% całej drogi. 

udane zakupy :) (tzw "zestaw ukraiński": 0,5l wódy + coca cola + kubeczek plastikowy x 2)

Ford Escort – ostatni pojazd w naszej podróży. Mieliśmy dobre miejsce, tuż za bramkami, gdzie droga S1, krzyżuje się z autostradą nr 4.   Stąd godzina drogi do Częstochowy i szybko znaleźliśmy się w miejscu, z którego wczoraj wyruszyliśmy. Koszt podróży – 8 zł. Tyle kosztował kebab koło częstochowskiego Tesco, bo za bilet autobusowy w Krakowie nie płaciliśmy.

lekcja życia :)

Podróże autostopem mają to do siebie, że każda jest inna. Będąc na studiach, a także po ich ukończeniu zdarzało się nam (i ciągle zdarza!), że zamiast pociągiem czy autobusem stawialiśmy właśnie na ten środek transportu. Katowice, Częstochowa, Łódź – miasta naszych uczelni, oraz nasze miasto rodzinne – przyjemnie się złożyło, że leżą wzdłuż tej samej trasy, Drogi Nr 1, czy jak kto woli Gierkówki, jednej z najbardziej uczęszczanych dróg w Polsce. Dzięki temu, nierzadko, kwestia złapania „okazji” to kwestia kilku minut. 

w drodze powrotnej.

Co świadczy o magii podróży „na stopa”? Każdy kierowca to osobna historia. Tirowcy, przedstawiciele handlowi, rozwodnicy, celnicy, księża, przedsiębiorcy - osobne historie, osobne życia. A skoro poświęcili czas, aby się zatrzymać, znaczy że albo sami kiedyś podróżowali w ten sposób, albo, że chcą sobie umilić czas rozmową, posłuchać, zwierzyć się, bo obcemu niekiedy łatwiej. 

Kiedy więc brak jest pomysłu na podróż, fundusze są ograniczone, albo nie starcza czasu, czemu nie wyjść na pobliską drogę i spróbować coś złapać? Kto wie, może podróż okaże się kolejną udaną przygodą.
AK

środa, 15 października 2014

Naddniestrze, Mołdawia i Rumunia, czyli ciąg dalszy



Nie wyglądało to dobrze...

Granica Ukraińsko – Mołdawska w Kuhurchan wydała nam się podejrzana, kiedy czas oczekiwania na naszą kolej do odprawy przekroczył dwie godziny, a przed nami nie było już ani jednego samochodu.  Panowie w mundurach z emblematami, których nie potrafiliśmy zidentyfikować nie byli nastawieni przyjaźnie. Bez zbędnego owijania w bawełnę, zaproponowali układ: albo płacimy i możemy jechać, albo nie płacimy i wracamy się przez Odessę do następnego przejścia granicznego, „jedyne” 300km. Nikt z nas wtedy nie przypuszczał, nie zdawał sobie nawet sprawy, że korumpując owych urzędników wjeżdżamy do Naddniestrza…  – i tutaj odsyła się bardziej zainteresowanych do źródeł internetowych. 
Naddniestrze na mapie; www.sadistic.pl

 Owe ustrojstwo, jest niezależną republiką, której autonomię w zasadzie uznaje tylko Abchazja i Osetia Południowa. Zwolennicy innej teorii nazywają Naddniestrze składem rosyjskiej broni, ostatnią ostoją komunizmu… państwo w państwie, leżące na pasie szerokim na 15 – 20 km, długim na około 200, ze stolicą w Tyraspolu. Duże wrażenie wywarły na nas grupy wojskowych stojących na ulicy z Kałasznikowami pod pachą, czujnie obserwujących każdy nasz ruch. Naddniestrze zdecydowanie nie wpisało się w kanon naszych ulubionych państw – co więcej, mieliśmy dziwne odczucia, że powinniśmy opuścić to miejsce jak najszybciej…Przy wyjeździe również szczegółowa kontrola, wiele pytań: kto? Po co? Dlaczego? Konfiskata paszportów i uczucie niemocy wobec siły wyższej. Na szczęście 20 amerykańskich dolarów od każdego miało na tyle siły, by unieść szlaban blokujący nam przejazd.
 
Mołdawia. Prężymy muskuły.

Krótki wywiad dla lokalnej telewizji

Wjeżdżając do Mołdawii nie odczuliśmy dużej różnicy. Może z wyjątkiem tej, że na ulicach nie stali uzbrojeni żołnierze. Podobnie jak na Ukrainie, drogi słabej jakości, ruch niewielki, czas jakby płynął tu wolniej. Nawet stolica - Kiszyniów była nacechowana wszystkimi przymiotnikami, które leżą na drugim krańcu od przymiotnika piękny. Zaniedbana, porzucona, nijaka.
Milicja. Kiszyniów.

 W centrum budynek Parlamentu, Pomnik Stefana, kilka samochodów Milicji, biedni, zwyczajni, ale uśmiechnięci ludzie, jakby już pogodzeni ze swoim losem. Klimat miasta nie chciał w żadnym stopniu nas zatrzymać. 
W drodze

Zieleń Rumunii

Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się w stronę Rumunii. Szczęściem dla nas Mołdawia to mały kraj, na mapie długi, lecz wąski. Nie zajęło nam wiele czasu przemierzenie jej wszerz i już wieczorem dotarliśmy do granicy. Do Rumunii jako państwa członkowskiego UE wjechać było już bardzo prosto; całkowicie inne wrażenia niż te z Naddniestrza.
 
Na granicy

Rumunia. Kraj mieszanych uczuć, sprzecznych emocji, wielu plusów jak i minusów. Kolejny raz wspaniała przyroda – zieleń, dzikość lasów, skały, Karpaty, przełęcze zapierające dech i co ciekawe bardzo dobra jakość dróg, a przynajmniej te odcinki, które zdołaliśmy tam przejechać. Nie mogliśmy powiedzieć złego słowa na stan tamtejszych nawierzchni. 
Szarość życia?
 
Ważne by nie brakowało uśmiechu


Z drugiej strony bieda, rozsypujące się domostwa i płoty, dzieci biegające samopas po ulicach i skwerach miast i miasteczek. Częstym środkiem transportu był tu wóz zaprzęgnięty w konia, a na ulicach należało uważać nierzadko na stado krów, wracające wieczorową porą z pastwiska. Ktoś w tym miejscu może zapytać: „ a co z legendarną rumuńską Dacią?”. Już odpowiadamy. Choć pojazd ten w Polsce lata świetności ma już za sobą, w Rumunii czuje się świetnie. Widoczna na niemal każdym kroku, jest znakiem rozpoznawczym, ciągle słusznie kojarzonym z krajem Karpat. 
Nie wiemy czy mieli prawo jazdy...

Sighisoara – miejsce w którym urodził się słynny Drakula może się podobać. Średniowieczne miasteczko, kilka ciekawych zabytków: cmentarz ewangelicki, schody, tablica pamiątkowa, która przypomina zbłąkanemu przechodniowi, że jest we właściwym miejscu, tak, to tutaj urodził się najsłynniejszy rumuński hrabia czy jak kto woli najsłynniejszy wampir.

Tutaj urodził się Vlad Dracul Drakula

Rynek, Sigihsoara

... w fazie remontu.
Noce stawały się chłodniejsze, zwłaszcza te w rumuńskich górach, a my stawaliśmy się coraz bardziej zmęczeni, rozdrażnieni. Pierwsza podróż, pozwoliła nam jednak ‘dotrzeć się’, poznać wady i zalety, silniejsze i słabsze strony. Przyszłość pokaże, że krymska wyprawa z 2008 roku, miała znaczeniu kluczowe i tak naprawdę do ona rozbudziła w nas fascynacje podróżowaniem i zwiedzaniem. 
Obóz nie obfitował w luksusy... Niskie temperatury i zmęczenie nie ułatwiały zaśnięcia.

Przywitaliśmy w między czasie wrzesień i nadszedł czas by wracać do domu. Po drodze, ale już bez noclegów, minęliśmy węgierski Tokaj, następnie przez Koszysce, Żylinę i Bielsko – Białą do domu. 

Jak się nie ma co się lubi...

Pamiętam, dziwnie było się położyć we własnym łóżku, we własnym domu. Wspomnienia, jeszcze ciągle tak bardzo żywe wypełniały nasze myśli. Wczoraj jeszcze tak daleko, dziś znowu u siebie w domach. Jednak byliśmy zupełnie innymi ludźmi niż dwa tygodnie temu.


sobota, 4 października 2014

POCZĄTKI. KRYM - ZANIM MOWIENIE O NIM STAŁO SIĘ MODNE (2008)



Była to nasza pierwsza wyprawa. 

3 rok studiów, spotkanie w Łodzi, grono znajomych. W zasadzie z niczego, a może z nadmiaru wolnego czasu, zrodził się pomysł wycieczki w nieznane. Biorąc poprawkę na ograniczone fundusze, skupiliśmy uwagę na terenach będących w naszym zasięgu. Austria? Może Włochy? A może kraje nadbałtyckie: Litwa, Łotwa i Estonia? Podróżując po mapie nasza uwaga powędrowała na Wschód. Ukraina. Sąsiad. Rozległe tereny, Morze Czarne, tanie paliwo, czemu by nie Krym?

Mimo początkowego entuzjazmu, naszego i znajomych, kiedy przyszedł czas na podjęcie konkretnych decyzji, zaczęły się schody. Potrzebowaliśmy zaledwie dwóch osób. Ci, którzy deklarowali „stu procentową” gotowość do drogi zaczęli się stopniowo wykruszać - wprost proporcjonalnie do zbliżającego się terminu wyjazdu. Postanowiliśmy zamieścić ogłoszenie na gumtree , autostopem.pl, zabieram.pl i jeszcze kilku innych portalach.  Szukamy ludzi chętnych na wyprawę na Krym, wliczając powrót przez Rumunię, Mołdawię, Węgry, Czechy i Słowację. Nasz plan na taki mały „Euro-trip” po Wschodzie. Szczęśliwie dla nas chętni znaleźli się szybko. W dwa tygodnie  była nas czwórka. Gotowi do drogi…

Droga na Krym , 2008

Dodge Grand Caravan, 1998, sprowadzony z Kanady – nasz transport. Auto wygodne, paliwo-, w tym przypadku „gazo-żerne”. Właścicielem jest ojciec Piotrka. Aby jechać na Ukrainę, polecane jest zdobycie dodatkowego ubezpieczenia i kilku tłumaczeń. Jesteśmy dobrze przygotowani. Wszyscy spotykamy się w Częstochowie. Koleżanki z ogłoszenia przyjeżdżają punktualnie, nastawione pozytywnie, chociaż widzimy się po raz pierwszy. Ola i Magda, nigdy Wam tego nie zapomnimy!

Dodge w drodze...
Ciepła sierpniowa noc, podekscytowanie. Dla wszystkich jest to coś nowego. Za sobą mamy jedynie podróże organizowane przez szkołę lub rodziców, nigdy na własną rękę, nigdy tak samodzielnie jak ma być teraz. Ruszamy w drogę. Z Częstochowy, na Kraków, następnie autostradą i drogą nr 4 w stronę Ukraińskiej granicy.
Na granicy
O Ukrainie wiedzieliśmy mało. Nie znaliśmy języka i nie potrafiliśmy czytać cyrylicy. Kłopoty zaczęły się już na granicy, kiedy bariera językowa położyła nam pod nogi kłody po raz pierwszy. Błąkaliśmy się od okienka do okienka aby uzyskać potrzebne pieczątki. Urzędnicy nie kwapili się by pomóc w jakikolwiek sposób.  Stojąc obok mielibyście z nas spory ubaw, słysząc mieszankę polskiego, angielskiego oraz kilku ukraińsko – rosyjskich zwrotów zaczerpniętych wprost z „rozmówek”. 

Granica polsko-ukraińska ma swój klimat. To jak podróż do poprzedniej epoki. Począwszy od biurokracji, którą trzeba dopełnić, skończywszy na samochodach i ludziach, którzy granicę chcą przekroczyć. Wraz z nimi rozmaite ładunki, te legalne i te nie legalne: pralki, lodówki, papierosy, alkohol, bydło, trzoda, drób…

Przejście graniczne Medyka , 2008
Kiedy było już po wszystkim, kiedy urzędnik zadał pytania, które miał zadać (cel podróży, gdzie zamierzamy nocować, podaj adres!), kiedy pogranicznik wydał to co miał wydać, Ukraina zaczęła szybko sobą czarować. Zabudowa inna niż w Polsce. W zasadzie wszystko mogłoby się wydawać inne… Drogi, samochody, ludzie, niekiedy nawet przyroda i niebo.

Zaporożec. Częsty widok na ukraińskich drogach.

W drodze. Bezchmurne niebo i wysokie temperatury to znak rozpoznawczy lata w 2008 roku.
 Stopniowo oddaliśmy się od domu podążając na Wschód, o czym informował nas kompas zamieszczony w suficie samochodu. Od jakiegoś czasu wskazywał literę E.  Na Ukrainie nie ma wielu dróg i w zasadzie ciężko się zgubić. Początkowo jednak zaskoczeniem okazała się nawigacja, ponieważ nazwy miast na mapie były zgoła inne niż te na znakach. Na szczęście pierwszy szok minął szybko i już po paru chwilach byliśmy w stanie odczytywać nazwy, z większą lub mniejszą poprawnością. Lwów (Львів), Ternopil (Тернопіль), Chmielnicki (Хмельницький), Winnica (Вінниця) – na mapie kilka centymetrów. Samochodem – setki kilometrów, a osiągane prędkości nie były zawrotne. Dziury na jezdni, Ukraińska Policja (DAI), a w zasadzie piękno kraju – oto czynniki, które sprzyjały wolnej jeździe. Z resztą, czy gdzieś nam się spieszyło? Mieliśmy sporo czasu, niemniej jednak cała podróż była zaplanowana na około dwa tygodnie. 
Pole słoneczników, okolice Winnicy , 2008

Zgodnie z założeniami nie mieliśmy założeń. W zasadzie mieliśmy jedno – Krym, a następnie powrót przez Mołdawię i Rumunię do Polski. To, gdzie będziemy spać było wszystkim obojętne. Idea, aby wyjazd nie pochłonął całych oszczędności, zdawała się przyświecać.

Andriej (w środku). Jeden z pracowników stacji.

Pierwsza noc gdzieś w okolicach Winnicy. Ciepły wieczór.  Stacja benzynowa nie była miejscem marzeń, ale zmierzch wziął nas z zaskoczenia i nie było w czym wybierać... Jazda po Ukrainie nocą to duże ryzyko. Światła zdają się tam być nieobowiązkowe, nawet w nocy. Namioty rozbite tuż za stacją, za przyzwoleniem pracowników,  którzy dali szybko się poznać z dobrej strony, pytając z zainteresowaniem czy mogą pomóc, życząc następnie powodzenia w realizacji naszych celów i kiwając z niedowierzaniem, co też niesie nas na Krym.  
Łada , gdzieś w drodze na Krym
Podziwialiśmy bezkresne pola słoneczników, stepy, niekończące się odcinki dróg robiły na nas duże wrażenie. A pogoda tego lata dopisała w stu procentach. Jak się potem dowiedzieliśmy lato 2008 było jednym z najbardziej suchych na Ukrainie. Uman (Умань),  Kirovohrad (Кіровогра́д), Krzywy Róg (Кривой Рог).

Ternopil i pierwszy mandat
Z Winnicy to 450 km w dość trudnych warunkach. Kontrola policji kosztowała 20$, które chętniej niż Hrywny są przyjmowane na Ukrainie. Powód? Nie ma sensu pytać, chłopaki znajdą powód. W tym momencie należy sprecyzować, że do wykroczeń drogowych skierowana jest specjalna służba, tzw. DAI (Derżawtoinspekcija). Nazwa sama wskazuje o co chodzi.
Dniepr, Nowa Kakhovka

Druga noc – okolice Nowej Kakhovki (Нова Каховка), kąpiel w Dnieprze , a następnie podróż w stronę Heniczeska (Гені́чеськ) w poszukiwaniu miejsca na obóz. To co się wydarzyło chyba na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Była godzina 22. Ciemna, ciepła noc. Miasta i wioski ukraińskie nie są oświetlone tak jak w Polsce. W samochodzie atmosfera podenerwowania była wyraźnie wyczuwalna. Zmęczenie, zgubienie drogi, trudność w znalezieniu odpowiedniego miejsca na nocleg – wszystko to złożyło się na chwilowe pogorszenie nastroju. Postanowiliśmy skręcić w pierwszą boczną ulicę i zobaczyć co się stanie. Nawet gdyby miało być kiepsko, nie jedziemy dalej. Po przejechaniu kilkuset metrów dotarliśmy do końca drogi. W ciemności ukazały nam się ruiny dawnego hotelu.

Heniczesk Hotel nocą...
... i w dzień

Wyszliśmy z auta rozejrzeć się po okolicy. Trudno opisać szok jakiego doznaliśmy, gdy po przejściu następnych kilkudziesięciu metrów naszym oczom ukazało się morze. Plaża, woda w świetle księżyca, świeże powietrze – złe emocje, które jeszcze przed chwilą były naszym udziałem, zniknęły w mgnieniu oka.  Morze Czarne? Ciągle nie dowierzaliśmy, że to może być to. Próbowaliśmy odszukać na mapie możliwe miejsce naszego pobytu. Dopiero na drugi dzień, z pomocą lokalnych, dowiedzieliśmy się iż jesteśmy nad Morzem Azowskim. Niezwykła noc, orzeźwiająca kąpiel, dzika przyroda – próżno szukać tego widoku na plażach Europy Zachodniej, w bogatych i luksusowych kurortach.
Morze Azowskie, Heniczesk

Do Krymu pozostało niewiele drogi. Na Półwysep wjechaliśmy wąskim przesmykiem przez Dżankoj (Джанкой), a dalej już w kierunku miejscowości Sudak(Судак), gdzie spędziliśmy dwie noce. Ciekawostka! Toalety na stacjach benzynowych w soboty były zamknięte. Jakież było zdziwienie naszych współpasażerek!

Półwysep krymski , za Dżankojem
Sudak to malownicze miasteczko nad Morzem Czarnym. Tym razem mieliśmy już pewność, które morze jest którym. Pokoje ( kwartiry) wynajęte w prywatnym domku. Dywany na ścianach, ale czyściutko i wszystko do naszej dyspozycji. Zwiedzanie miasta zaczęło się od przejścia wzdłuż plaży w kierunku Twierdzy Nowy Świat.
Chaos na plaży
Plaża w Sudaku

... i wejście.

 Zdziwił nas brak koszy, ogólny chaos, bałagan, poniewierające się śmieci. Kurort był zaniedbany i lata świetności miał za sobą. Zaliczyliśmy też Wesołe Miasteczko i kilka lokalnych bazarów z rozmaitościami wszelakimi. Owoce morza, wodorosty, ryby, ale też stare mundury, monety, pamiątki po wojnach… Mile zaskoczeni byliśmy jednak lokalną gościnnością i zwyczajną dobrocią Ukraińców.  Podróż nie zwalniała tempa.
Na bazarze...

Rozmaitości


W drodze do Jałty
Wybrzeżem Krymu jechaliśmy dalej w stronę Jałty (Ялта), Sewastopola (Севастополь), Symferopola (Сімферополь) i Eupatorii (Євпаторія) zwiedzając po drodze najbardziej znane zabytki. Pałac Potockich w Liwadii pod Jałą, nieopodal pomnik architektury jakim jest Jaskółcze Gniazdo.
Jaskółcze Gniazdo

Pałac Potockich, miejsce Konferencji Jałtańskiej
Kazik i Wołga. Na szczęście nie czarna.

Robiliśmy zdjęcia z pomnikami Lenina i samochodami, w zasadzie pojazdami, których próżno szukać na polskich drogach. Uwadze nie umknął Sewastopol, gdzie stacjonuje flota rosyjska i Bakczysaraj(Бахчисарай), o  którym w sonetach pisał Mickiewicz, a gdzie znajduje się najważniejszy na Krymie meczet Chan-Dżami, wydrążony w skale Monastyr Uspieński oraz pałac chanów krymskich.
Wjazd do Sewastopola
Monastyr Uspieński
Pałac Chanów 1

Pałac Chanów 2

Udając się w stronę granicy z Mołdawią, nie mogliśmy nie odwiedzić Odessy. Po tym byliśmy gotowi by opuścić Ukrainę, jednak ona, wcale nie chciała zostać przez nas opuszczoną…

Ciąg dalszy nastąpi...