Powered By Blogger

sobota, 4 października 2014

POCZĄTKI. KRYM - ZANIM MOWIENIE O NIM STAŁO SIĘ MODNE (2008)



Była to nasza pierwsza wyprawa. 

3 rok studiów, spotkanie w Łodzi, grono znajomych. W zasadzie z niczego, a może z nadmiaru wolnego czasu, zrodził się pomysł wycieczki w nieznane. Biorąc poprawkę na ograniczone fundusze, skupiliśmy uwagę na terenach będących w naszym zasięgu. Austria? Może Włochy? A może kraje nadbałtyckie: Litwa, Łotwa i Estonia? Podróżując po mapie nasza uwaga powędrowała na Wschód. Ukraina. Sąsiad. Rozległe tereny, Morze Czarne, tanie paliwo, czemu by nie Krym?

Mimo początkowego entuzjazmu, naszego i znajomych, kiedy przyszedł czas na podjęcie konkretnych decyzji, zaczęły się schody. Potrzebowaliśmy zaledwie dwóch osób. Ci, którzy deklarowali „stu procentową” gotowość do drogi zaczęli się stopniowo wykruszać - wprost proporcjonalnie do zbliżającego się terminu wyjazdu. Postanowiliśmy zamieścić ogłoszenie na gumtree , autostopem.pl, zabieram.pl i jeszcze kilku innych portalach.  Szukamy ludzi chętnych na wyprawę na Krym, wliczając powrót przez Rumunię, Mołdawię, Węgry, Czechy i Słowację. Nasz plan na taki mały „Euro-trip” po Wschodzie. Szczęśliwie dla nas chętni znaleźli się szybko. W dwa tygodnie  była nas czwórka. Gotowi do drogi…

Droga na Krym , 2008

Dodge Grand Caravan, 1998, sprowadzony z Kanady – nasz transport. Auto wygodne, paliwo-, w tym przypadku „gazo-żerne”. Właścicielem jest ojciec Piotrka. Aby jechać na Ukrainę, polecane jest zdobycie dodatkowego ubezpieczenia i kilku tłumaczeń. Jesteśmy dobrze przygotowani. Wszyscy spotykamy się w Częstochowie. Koleżanki z ogłoszenia przyjeżdżają punktualnie, nastawione pozytywnie, chociaż widzimy się po raz pierwszy. Ola i Magda, nigdy Wam tego nie zapomnimy!

Dodge w drodze...
Ciepła sierpniowa noc, podekscytowanie. Dla wszystkich jest to coś nowego. Za sobą mamy jedynie podróże organizowane przez szkołę lub rodziców, nigdy na własną rękę, nigdy tak samodzielnie jak ma być teraz. Ruszamy w drogę. Z Częstochowy, na Kraków, następnie autostradą i drogą nr 4 w stronę Ukraińskiej granicy.
Na granicy
O Ukrainie wiedzieliśmy mało. Nie znaliśmy języka i nie potrafiliśmy czytać cyrylicy. Kłopoty zaczęły się już na granicy, kiedy bariera językowa położyła nam pod nogi kłody po raz pierwszy. Błąkaliśmy się od okienka do okienka aby uzyskać potrzebne pieczątki. Urzędnicy nie kwapili się by pomóc w jakikolwiek sposób.  Stojąc obok mielibyście z nas spory ubaw, słysząc mieszankę polskiego, angielskiego oraz kilku ukraińsko – rosyjskich zwrotów zaczerpniętych wprost z „rozmówek”. 

Granica polsko-ukraińska ma swój klimat. To jak podróż do poprzedniej epoki. Począwszy od biurokracji, którą trzeba dopełnić, skończywszy na samochodach i ludziach, którzy granicę chcą przekroczyć. Wraz z nimi rozmaite ładunki, te legalne i te nie legalne: pralki, lodówki, papierosy, alkohol, bydło, trzoda, drób…

Przejście graniczne Medyka , 2008
Kiedy było już po wszystkim, kiedy urzędnik zadał pytania, które miał zadać (cel podróży, gdzie zamierzamy nocować, podaj adres!), kiedy pogranicznik wydał to co miał wydać, Ukraina zaczęła szybko sobą czarować. Zabudowa inna niż w Polsce. W zasadzie wszystko mogłoby się wydawać inne… Drogi, samochody, ludzie, niekiedy nawet przyroda i niebo.

Zaporożec. Częsty widok na ukraińskich drogach.

W drodze. Bezchmurne niebo i wysokie temperatury to znak rozpoznawczy lata w 2008 roku.
 Stopniowo oddaliśmy się od domu podążając na Wschód, o czym informował nas kompas zamieszczony w suficie samochodu. Od jakiegoś czasu wskazywał literę E.  Na Ukrainie nie ma wielu dróg i w zasadzie ciężko się zgubić. Początkowo jednak zaskoczeniem okazała się nawigacja, ponieważ nazwy miast na mapie były zgoła inne niż te na znakach. Na szczęście pierwszy szok minął szybko i już po paru chwilach byliśmy w stanie odczytywać nazwy, z większą lub mniejszą poprawnością. Lwów (Львів), Ternopil (Тернопіль), Chmielnicki (Хмельницький), Winnica (Вінниця) – na mapie kilka centymetrów. Samochodem – setki kilometrów, a osiągane prędkości nie były zawrotne. Dziury na jezdni, Ukraińska Policja (DAI), a w zasadzie piękno kraju – oto czynniki, które sprzyjały wolnej jeździe. Z resztą, czy gdzieś nam się spieszyło? Mieliśmy sporo czasu, niemniej jednak cała podróż była zaplanowana na około dwa tygodnie. 
Pole słoneczników, okolice Winnicy , 2008

Zgodnie z założeniami nie mieliśmy założeń. W zasadzie mieliśmy jedno – Krym, a następnie powrót przez Mołdawię i Rumunię do Polski. To, gdzie będziemy spać było wszystkim obojętne. Idea, aby wyjazd nie pochłonął całych oszczędności, zdawała się przyświecać.

Andriej (w środku). Jeden z pracowników stacji.

Pierwsza noc gdzieś w okolicach Winnicy. Ciepły wieczór.  Stacja benzynowa nie była miejscem marzeń, ale zmierzch wziął nas z zaskoczenia i nie było w czym wybierać... Jazda po Ukrainie nocą to duże ryzyko. Światła zdają się tam być nieobowiązkowe, nawet w nocy. Namioty rozbite tuż za stacją, za przyzwoleniem pracowników,  którzy dali szybko się poznać z dobrej strony, pytając z zainteresowaniem czy mogą pomóc, życząc następnie powodzenia w realizacji naszych celów i kiwając z niedowierzaniem, co też niesie nas na Krym.  
Łada , gdzieś w drodze na Krym
Podziwialiśmy bezkresne pola słoneczników, stepy, niekończące się odcinki dróg robiły na nas duże wrażenie. A pogoda tego lata dopisała w stu procentach. Jak się potem dowiedzieliśmy lato 2008 było jednym z najbardziej suchych na Ukrainie. Uman (Умань),  Kirovohrad (Кіровогра́д), Krzywy Róg (Кривой Рог).

Ternopil i pierwszy mandat
Z Winnicy to 450 km w dość trudnych warunkach. Kontrola policji kosztowała 20$, które chętniej niż Hrywny są przyjmowane na Ukrainie. Powód? Nie ma sensu pytać, chłopaki znajdą powód. W tym momencie należy sprecyzować, że do wykroczeń drogowych skierowana jest specjalna służba, tzw. DAI (Derżawtoinspekcija). Nazwa sama wskazuje o co chodzi.
Dniepr, Nowa Kakhovka

Druga noc – okolice Nowej Kakhovki (Нова Каховка), kąpiel w Dnieprze , a następnie podróż w stronę Heniczeska (Гені́чеськ) w poszukiwaniu miejsca na obóz. To co się wydarzyło chyba na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Była godzina 22. Ciemna, ciepła noc. Miasta i wioski ukraińskie nie są oświetlone tak jak w Polsce. W samochodzie atmosfera podenerwowania była wyraźnie wyczuwalna. Zmęczenie, zgubienie drogi, trudność w znalezieniu odpowiedniego miejsca na nocleg – wszystko to złożyło się na chwilowe pogorszenie nastroju. Postanowiliśmy skręcić w pierwszą boczną ulicę i zobaczyć co się stanie. Nawet gdyby miało być kiepsko, nie jedziemy dalej. Po przejechaniu kilkuset metrów dotarliśmy do końca drogi. W ciemności ukazały nam się ruiny dawnego hotelu.

Heniczesk Hotel nocą...
... i w dzień

Wyszliśmy z auta rozejrzeć się po okolicy. Trudno opisać szok jakiego doznaliśmy, gdy po przejściu następnych kilkudziesięciu metrów naszym oczom ukazało się morze. Plaża, woda w świetle księżyca, świeże powietrze – złe emocje, które jeszcze przed chwilą były naszym udziałem, zniknęły w mgnieniu oka.  Morze Czarne? Ciągle nie dowierzaliśmy, że to może być to. Próbowaliśmy odszukać na mapie możliwe miejsce naszego pobytu. Dopiero na drugi dzień, z pomocą lokalnych, dowiedzieliśmy się iż jesteśmy nad Morzem Azowskim. Niezwykła noc, orzeźwiająca kąpiel, dzika przyroda – próżno szukać tego widoku na plażach Europy Zachodniej, w bogatych i luksusowych kurortach.
Morze Azowskie, Heniczesk

Do Krymu pozostało niewiele drogi. Na Półwysep wjechaliśmy wąskim przesmykiem przez Dżankoj (Джанкой), a dalej już w kierunku miejscowości Sudak(Судак), gdzie spędziliśmy dwie noce. Ciekawostka! Toalety na stacjach benzynowych w soboty były zamknięte. Jakież było zdziwienie naszych współpasażerek!

Półwysep krymski , za Dżankojem
Sudak to malownicze miasteczko nad Morzem Czarnym. Tym razem mieliśmy już pewność, które morze jest którym. Pokoje ( kwartiry) wynajęte w prywatnym domku. Dywany na ścianach, ale czyściutko i wszystko do naszej dyspozycji. Zwiedzanie miasta zaczęło się od przejścia wzdłuż plaży w kierunku Twierdzy Nowy Świat.
Chaos na plaży
Plaża w Sudaku

... i wejście.

 Zdziwił nas brak koszy, ogólny chaos, bałagan, poniewierające się śmieci. Kurort był zaniedbany i lata świetności miał za sobą. Zaliczyliśmy też Wesołe Miasteczko i kilka lokalnych bazarów z rozmaitościami wszelakimi. Owoce morza, wodorosty, ryby, ale też stare mundury, monety, pamiątki po wojnach… Mile zaskoczeni byliśmy jednak lokalną gościnnością i zwyczajną dobrocią Ukraińców.  Podróż nie zwalniała tempa.
Na bazarze...

Rozmaitości


W drodze do Jałty
Wybrzeżem Krymu jechaliśmy dalej w stronę Jałty (Ялта), Sewastopola (Севастополь), Symferopola (Сімферополь) i Eupatorii (Євпаторія) zwiedzając po drodze najbardziej znane zabytki. Pałac Potockich w Liwadii pod Jałą, nieopodal pomnik architektury jakim jest Jaskółcze Gniazdo.
Jaskółcze Gniazdo

Pałac Potockich, miejsce Konferencji Jałtańskiej
Kazik i Wołga. Na szczęście nie czarna.

Robiliśmy zdjęcia z pomnikami Lenina i samochodami, w zasadzie pojazdami, których próżno szukać na polskich drogach. Uwadze nie umknął Sewastopol, gdzie stacjonuje flota rosyjska i Bakczysaraj(Бахчисарай), o  którym w sonetach pisał Mickiewicz, a gdzie znajduje się najważniejszy na Krymie meczet Chan-Dżami, wydrążony w skale Monastyr Uspieński oraz pałac chanów krymskich.
Wjazd do Sewastopola
Monastyr Uspieński
Pałac Chanów 1

Pałac Chanów 2

Udając się w stronę granicy z Mołdawią, nie mogliśmy nie odwiedzić Odessy. Po tym byliśmy gotowi by opuścić Ukrainę, jednak ona, wcale nie chciała zostać przez nas opuszczoną…

Ciąg dalszy nastąpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz