Powered By Blogger

niedziela, 18 stycznia 2015

co to za szum...? aaaa, to Niagara!



Pierwsza podróż w Stanach Zjednoczonych odbyła się nad Wodospad ( technicznie rzecz biorąc – wodospady) Niagara w stanie Nowy York. 
Lśniące, prosto z wypożyczalni

Wyruszyliśmy z samego rana, a do przejechania było około 600km. Droga biegła wzdłuż jeziora Erie, autostradą 90 na północy-wschód, przez stan Ohio, w którym mieszkaliśmy, dalej przez Pensylwanię , aż do Stanu Nowy York. Sam wodospad znajduje się w mieście (i tu zaskoczenie!) Niagara Falls, na granicy Amerykańsko – Kanadyjskiej, kilkanaście mil na północ od miasta Buffalo. 

W naturalnym środowisku
Zadowoleni pasażerowie?
Podróż amerykańskim highway’em ma to do siebie, iż mimo swej płynności, upływających godzin i kilometrów, działa niestety na kierowcę usypiająco, wytrącając go co jakiś czas z czujności. Aby uniknąć niepotrzebnych zdarzeń wprowadziliśmy  rotacje za kierownicą, tak aby ci bardziej zmęczeni mogli odpocząć, a ci bardziej spragnieni jazdy sprawdzić się na amerykańskim terenie. 
Centrum Buffalo

O tyle o ile Buffalo nie wywarło na nas oszałamiającego wrażenia (typowe amerykańskie miasto – imperialistyczne budowle, brak pieszych na ulicach, czy ogromne płatne parkingi), o tyle Niagara okazała się cudem natury w pełnym słowa znaczeniu. 

Sam wodospad położony jest na terenie parku stanowego. Prowadzi do niego droga wzdłuż rzeki Niagara -  rwącej i szerokiej, na widok której pojawia się myśl, że nie chciałbyś się w niej znaleźć. Kończy się ona uskokiem, załamaniem, które tworzy wodospady – wodospady jedyne i niepowtarzalne, które są jedną z wielu wizytówek Stanów Zjednoczonych. Spacer w parku, zdjęcia, oglądanie Niagary ze wszystkich możliwych stron – wszystko to zajęło dobrych 5 godzin. 


Apetyt rozbudziła w nas także strona Kanadyjska. Niestety nie mogliśmy tam pojechać, gdyż nie wszyscy z naszej drużyny mieli paszporty. Tym samym zrodził się od razu pomysł, iż będzie tu trzeba jeszcze wrócić. Skądinąd wiedzieliśmy, że widok z drugiej strony zapiera dech w piersiach nawet mocniej, niż ten ze strony amerykańskiej.




Będą na miejscu, za niewielkie pieniądze można wejść na tzw. deck – coś na wzór mostu zawieszonego nad przepaścią, wysuniętego na skraj przepaści. Można także zejść na dół i poczuć na sobie siłę wodospadu, biorąc darmowy prysznic zafundowany przez Niagarę. Jedną z atrakcji są także wycieczki statkami. Dają one jeszcze inną perspektywę i są całkowicie bezpieczne, ponieważ doki znajdują się w dolnej części wodospadu. Naszym zdaniem, rejs w górnej części rzeki dałby większy zastrzyk adrenaliny. Koszt takiej przyjemności to ok. 20$. 


Na końcu wizyta w sklepie z pamiątkami, tzw. giftshopie – bez którego nie może obyć się żadna amerykańska perełka, żadne znane miejsce w Stanach. Podróż powrotna zajęła nieco więcej czasu, gdyż postanowiliśmy zjechać z autostrad, by podziwiać Stany takie jakie są rzeczywiście. 


Drogi lokalne, z charakterystyczną żółtą linią po środku - w znakomitym stanie, domy pozbawione płotów i ogrodzeń, amerykańskie wozy, przydrożne bary – ducha Ameryki czuć było na każdym kroku.  Do Sandusky wróciliśmy około 2 nad ranem… 


Przed Cleveland trzeba wjechać było na autostradę. Zabawa po lokalnych drogach dobiegła końca. W tym momencie ugrzęźliśmy na dobrą godziną w korku, spowodowanym jakimś wypadkiem. Stąd drobny poślizg w całej drodze.



Całość zajęła nam mniej niż 24 godziny, ale i tak o około 5 godzin dłużej niż zakładaliśmy. Wniosek zrodził się jeden – Stany są krajem dużo większym niż nam się wydawało, a kilka centymetrów na mapie, to tak naprawdę setki kilometrów…

Jakby tego było mało w dwa tygodnie po podróży dostaliśmy mandat, za nie uiszczenie opłaty na płatnych mostach, tuż przed Niagara Falls. No cóż, jak trzeba to trzeba... Kolejna nauka.
to właśnie one...
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz